Piwa z małych browarów robią ostatnio coraz większą furorę. Z zainteresowaniem obserwuję, jak otwierają się coraz to nowe knajpy oferujące bogaty wybór piw przeróżnego rodzaju, a i w normalnych barach można spotkać coś więcej, niż Żywca czy Tyskie. Nie powiem, cieszy mnie to niezmiernie, bo wynika z tego, że w końcu budzi się w nas świadomość konsumencka i że jakość zaczyna mieć dla nas znaczenie. Nie czuję się już osamotniona w opinii, że wolę wypić dwa dobre piwa, niż pięć koncernówek za tę samą cenę.
W Krakowie jest kilka(naście?) „Świątyń Piwa”, do których chadzam z mniejszą lub większą częstotliwością. Lubię, kiedy towarzyszą mi ludzie orientujący się w temacie na tyle, aby wywiązała się rozmowa na temat tego, co pijemy- wtedy odbieram moje „piwne lekcje”. Nie jestem, broń Boże, ekspertką (do tego naprawdę długa droga), co więcej, moja wiedza na temat piw jest absolutnie podstawowa, ale staram się polegać na swoim smaku i uwielbiam próbować wszelkich nowości, toteż krok po kroku wyrabiam sobie gust. Zadanie mozolne, ale jakże przyjemne 🙂
Może dlatego właśnie pomyślałam, że raz na czas mogłabym tutaj zamieszczać moje impresje na temat piw- słowo „impresje” jest kluczowe gdyż, tak jak już wspomniałam, nie pretenduję do bycia autorytetem w tej dziedzinie. Informacje techniczne będę zapożyczać z mądrzejszych źródeł (może sama się czegoś nauczę), skupię się na doznaniach. Ameryki nie odkryję, ale może dzięki moim recenzjom ktoś porzuci Kasztelana na rzecz Pinty czy AleBrowaru- i wtedy poczuję się spełniona 🙂
„Jedno piwo jest jak Yeti, każdy słyszał, nikt nie widział.” W moim wypadku „jedno” oznacza zazwyczaj 3, czasami 4.
A oto wyniki degustacji z piątku:
„Dyniamit” vs. „Naked Mummy” czyli spór w doktrynie.
Z okazji Halloween dwa polskie browary wypuściły na rynek odmianę pumpkin ale , czyli piwa o wyraźnej, dyniowej nucie. Tradycja warzenia pumpkinów sięga, a jakże, początków formowania się USA, kiedy to osadnicy musieli w produkcji piwa czymś zastąpić jęczmień- padło na popularną dynię. Obecnie możemy zaobserwować renesans tego typu trunków, a jak wiadomo, Święto Duchów to świetna okazja, by potrząsnąć nieco naszym rynkiem.
Na pierwszy ogień idzie Dyniamit z browaru Pinta. Bardzo długo ostrzyłam sobie na niego zęby, oczekując jakiejś wyjątkowej orgii smaków. Na nieszczęście dla tego, skądinąd bardzo przyjemnego piwa, spróbowałam najpierw Naked Mummy 😉 wracając jednak do tematu- pumpkin ale Pinty ma 16,5% ekstraktu i moc 6%, czyli całkiem przyzwoicie. Kolor intensywnie pomarańczowy, piana dosyć gęsta. Po spróbowaniu uderza spora ilość korzennych przypraw, czuć bardzo wyraźnie cynamon, goździki i imbir, dopiero po chwili na języku pojawia się dynia, na końcu dopiero chmielowa goryczka. Kombinacja bardzo przyjemna, w sam raz na chłodne wieczory przy książce. Naszła mnie jednak refleksja, że można by Dyniamit podgrzać i bez żadnego doprawiania serwować jako „grzane piwo”, a ja tego typu wynalazków nie uznaję. Paniom jednak może smakować, zresztą ja również nie mam nic przeciwko, aczkolwiek moje serce uwiodła Naga Mumia.
Jak już wspomniałam, spróbowałam Mumii dużo wcześniej, dzięki sugestii sprzedawcy w sklepie z piwami. Z tego miejsca chciałabym mu bardzo podziękować 🙂 propozycja AleBrowaru ma 16% ekstraktu i 6,2% alkoholu. Nie jest tak intensywna jak Dyniamit zarówno pod względem barwy, jak i nuty korzennej, czuć w niej natomiast dużo wyraźniej chmiel i wydaje mi się, że jest nieco bardziej mętna. Zdecydowanie jest w niej więcej goryczy i bardziej wpisuje się w powszechnie uznaną definicję piwa jako napoju, w którym dominuje ta właśnie nuta . Mumia jest po prostu wyrazista, zapach przypraw jest wyczuwalny, ale nie dominuje nad smakiem. Co ciekawe, według mnie, choć goryczka jest mocna i odczuwalna już od momentu skosztowania, nie utrzymuje się długo na języku, zostawiając upragniony, dyniowy finisz.
Porównując oba piwa, uważam, że każde z nich w nieco inny sposób podchodzi do tematu dyni- w Pincie jest ona zdecydowanie królową, góruje nad innymi smakami i przy każdym łyku zaznacza swoją wyższość, natomiast AleBrowar postawił na małą przewrotność, w której dynia „powstaje z grobu”, ujawniając się na finiszu. I właśnie tę nieoczywistość wybieram 🙂
Podsumowując, oba piwa są godne polecenia- w kategorii „dynia i przyprawy” dominuje Dyniamit, natomiast w kategorii piwo mówię zdecydowane TAK Naked Mummy 😉
appendix
podczas tej „wyprawy” próbowałam jeszcze dwóch piw, o których może napiszę, ale chciałam wyróżnić „Podróże Kormorana- Weizenbock” (podkradłam koledze), za świetną, gruszkową nutę!
ps.
Oświadczam, że jestem pełnoletnia i nie promuję alkoholizmu, a jedynie zachęcam do degustacji i rozwijania kubków smakowych.